Permakultura i zycie zgodnie z natura.

April 23rd, 2010

Sama idea nie jest mi ani troche obca, ale z samym terminem permakultury jako takiej spotkalismy sie po raz pierwszy w Indiach, w aszramie Ammy, gdzie z szeroko otwartymi oczami obejrzelismy z Krzysiem filmy Billa Mollisona “Global Gardener”. Zaskakujace co moze nam dac ziemia jesli myslimy holistycznie i zachowujemy rownowage ekologiczna. W aszramie Ammy spotkalismy tez Emila, ktory przekazal nam krotka, ale tresciwa wiadomosc ” If you go to Thailand you have to go to Tacompai.”
Chwala mu za to, bo miejsce jest wyjatkowe i po jakis 10 dniach pobytu, kiedy Krzys oswiadczyl, ze niedlugo musimy ruszyc dalej zaczelam sie powaznie zastanawiac czy nie zostac w Tacompai na dluzej. Krzys pojechalby dalej sam i wracajac z Kambodzy zajechalby po mnie do Pai. Kuszace, ale co z miejscami ktore sa przed nami? Koniec koncow nasz pobyt w Tacompai zakonczylismy wspolnie i grzecznie wsiedlismy na lodz ktora poniosla nas po rzece Mekong w dwudniowym rejsie o Laosu, a dokladniej do Luang Prabang.
Ale Laos za chwilke, przeciez wciaz nie opowiedzialam historii Tacompai, ktora laczy sie z postacia Taja o imieniu Sandot. Po latach, kiedy jego rodzice od dawna porzucili malo oplacalne rolnictwo, a on zaczal pracowac w Arabii Saudyjskiej nagle postanowi zmienic swoje zycie, i wrocic do Pai. Celem bylo obudowanie farmy tym razem nie na starych zasadach pojedynczego plonu, ale zastepujac ja uprawa oparta na bioroznorodnosci i rownowagi pomiedzy poszczegolnymi elementami natury. Pare lat temu przyplatal sie pierwszy “farang” (czytaj bialy), ktory szukajac drogi do Pai zajechal na farme pytajac o droge. Spotkawszy Sandota zainteresowal sie ” A co ty tutaj wlasciwie robisz?” A po krotkim wprowadzeniu w idee farmy zaoferowal swoja pomoc. I tak juz zostalo, farangow pojawia sie coraz wiecej, a miejsce uzyskuje zasluzona slawe. Czy gdzie kolwiek indziej mielibysmy okazje wyluskac sobie ryz na obiad, czy obserwowac mame Sandota przedzaca bawelne, po wczesniejszym zebraniu jej (bawelny oczywiscie) w ogrodzie? Atmosfera bardzo kameralna, wsrod drzew mango i innych slodkorodnych owocow i roslin stoja chatki w ktorych mieszkamy, wszystkie wybodowane w tradycyjny sposob na wzor glowych plemion regionu – Yon, Karen i Tai. Dlugo moglabym sie rozpisywac o urokach tego miejsca, i jak dla mnie byly to najmilsze dni w dotychczasowej podrozy. Wciaz mam cicha nadziej, ze moze w drodze powrotnej znajdzie sie moment by wrocic do Tacmpai i zobaczyc farme w porze deszczowej, ktora eksploduje zielenia.

Tajlandia, slodka Tajlandia.

April 23rd, 2010

Chiang Mai

Chiang Mai

Chiang Mai

Chiang Mai

Tajlandia, slodka Tajlandia. Przywitala nas w Chiang Mai, drugim co do wielkosci miescie kraju, ktore wydalo nam sie senne i lagodne. Najwidoczniej po Indiach kazde z miejsc odczuwamy jako spokojne.
Tajowie wydali nam sie rownie lagodni co ulice Chiang Mai. Przyjemni i rozesmiani na przekor swiatowym statystykom, ktore stawiaja Tajlandie na 14 miejscu jesli chodzi o ludobojstwo.
Rowniez politycznie kraj bynajmniej nie jest oaza spokoju, a w momencie gdy pisze te slowa w Bangkoku szaleja demonstranci zwani “czerwonymi koszulami”, domagajacy sie rozwiazania parlamentu i ogloszenia wyborow do nowego rzadu.
A co sie stalo z krolem? Oficjalnie wciaz mowi sie o jego pobycie w szpitalu, ale wiele osob podejrzewa, ze 80 letni monarcha nie zyje, a jego smierc zostala zatajona z powodu obaw przed zamieszkami i chaosem jaki moze zapanowac w kraju po ogloszeniu smierci tego uwielbianego przez narod monarchy.
Jak widac nic nie jest idealne, nawet kraina najslodszch mango i malowniczych skalistych zatoczek.

Kolkata

April 6th, 2010

They work in transport. Fancy a ride?

08

07

06

Waiting to be sacrifice for Kali. 35$ each. Buy one get one free?

05

Circle of repetition

03

01

09

02

Is this a paradise?

April 6th, 2010

“Czy to juz niebo?” – Zapytalismy sie z Krzysiem na kolejnym przystanku po Kalkucie – blyszczacym, metalicznym, w 100 procentach zmechanizowanym lotnisku Kuala Lumpur. Wszystko wydawalo sie tak inne, ze az nierealne.
Po wyjsciu z lotniska okazalo sie ze w rzeczywistym, pozalotniskowym swiecie jest rownie nierealnie.
Wszystko czyste, pachnace bezapachem, na ulicach nie widac dotychczasowych przyjaciol – beznogich, bezrekich, z wyciaglnietymi dlonmi w zalosnym i proszacym gescie. Zamiast nich dookola widac gromady modnych nastolatek, rodem z azjatyckiej mangii, z ipodami i gadzetami.
Is this for real? Architektura miasta przypominala miasto Gotham z “The Dark Knight” , pelne kolejek, ktore zdaja sie byc zawieszone w powietrzu, i przemierzaja dziesiatki kilometrow w ciagu kilku, a co najwyzej kilkunastu minut.
Byc moze to tylko urojenie, szok postindyjski. Byc moze Legnica tez wydawalaby mi sie super high-tech. Hmmm.
W toalecie naszego podlotniskowego hotelu spotkalam dziewczyne. Zwierzyla mi sie
- I have just come back from India, it was so horrible in there. I used to watch Boolywood movies you know, and I thought this is nice, let’s go to India! But we changed our flight after 10 days.
Zasmialam sie.
Filmy Boolywood….. Dobrze, ze zadnego nie widzalam.
Moze z wyjatkiem Slumdog Millionare. Tylko ze tam rzeczywistosc nie byla przeslodzona. Przypominal mi sie za kazdym razem, gdy spotykalismy zebraka z wypalonymi oczodolami. Czy tez mieli wyjatkowe glosy?
Po Kuala Lumpur przeskok do Tajlandii, Chaing Mai. Zycie plynie tu spokojnie. Wciaz sie aklimatyzujemy. Zrelaksowani, szczesliwsi ludzie, psy o zaokroaglonych(!) bokach. Nie to samo co ich zasuszeni Indyjscy kuzyni o cierpiacych i smutnych oczach.
Dziwny jest ten swiat… .

s_100

Oh, Kolkata!

March 30th, 2010

Resized__MG_1345
Po 30 godzinnej podrozy pociagiem z Madrasu dotarlismy do miasta sprzecznosci, biedy i bogactwa. Kalkuta, jako byla stolica kolonialnych Indii zaskakuje wielkoscia, rozmachem i niewrazliwoscia na roznice spoleczne. Jest tez uczta architektry. Szkoda, ze w duzej czesci budynki znajduja sie w stanie polowicznego rozkladu.
Chaos na drogach zdaje sie byc mniejszy, niz w innych duzych miastach Indii. Na prawie kazdym skrzyzowaniu stoi policjant, ktory dzielnie broni mieszkancow przed magma wylewajacych sie aut. Jest tloczno, a chocniki choc istnieja, w 3/4 zajete sa przez ulicznych sprzedawcow i bezdomnych, ktorzy maja tam zarowno swoje sypialnie, co toalety. Bynajmniej nie przeszkadza to plynac rzece ludzkiej, idacej i przepychajacej sie lokciami. A w tym sa mistrzami. Przestrzen prywatna jest tu zredukowana do minimum, a pojecie kolejki, w ktorej czeka sie na swoja kolej jest im obca. My tymczasem, jako forenersi nie lubimy byc sila wypychani czekajac do okienka po bilety i tu moze sie rodzic problem…. Wydaja sie byc szczerze zdziwieni, gdy sie im uswiadamia, ze przeciez ktos inny tez czeka na swoja kolej.
Kalkuta ma tez swoja linie metra, z ktorej jej mieszkancy sa bardzo dumni. Poruszajac sie po miescie nie moglam jednak przestac sie zastanawiac ile osob miesiecznie zostaje zadeptanych w metrze. Byc moze to tylko my myslimy o takich bzdurach. W koncu Indie sa przeludnione, i byc moze to dlatego wartosc zycia ludzkiego wydaje sie tutaj byc nieco inna.
Dwa miesiace to niewiele w tak ogromnym kraju. Niewiele, by zrozumiec mentalnosc ludzi i pojac w jaki sposob ten chaos tworzy jednosc kultury, ktora istnieje przecierz nie od wczoraj.
Bye, bye India! Hope to see you again!